Sznury szydełkowo koralikowe opanowywałam w bólach. Pierwsze podjęte próby kończyły się pruciem niekształtnych malin, rzucałam robotę w kąt, potem wracałam i tak w koło Wojtek. Korzystałam z tutorialu
Weraph, jednak coś mi nie szło. W końcu zdecydowałam się na technikę łopatologiczną, czyli pracę z dużymi koralikami na grubym sznurku, żeby widzieć cokolwiek. Efekt był taki:
Jak widać: bez szału. Sznurek wystawał, odstępy między koralikami były widoczne, choć nadzieja, że w końcu zacznie mi wychodzić coś ładnego w końcu się narodziła. Niezrażona średnim wyglądem pierwszego węzielca zabrałam się za drugi, inwestując wcześniej w mniejsze szydełko.
I tutaj się już udało. Choć wąż nadal cierpiał na pewien gigantyzm (używałam koralików preciosa 4 mm), wyglądał już dużo lepiej. Tego zgarnęła na miejscu moja siostra :)
Później zaczęłam zabawę z drobniejszymi koralikami rezygnując ze sznurka, który zastąpiłam mocnym kordonkiem i zmieniając szydełko na jeszcze mniejsze.
I to było właśnie to. Idealnie lejący się wąż z drobnych koralików (choć tutaj jeszcze nierówne chińczyki :P), udało mi się wykonać bez mylenia się co do ilości przeplecionych w rzędzie koralików. Ten też ma już swoją właścicielkę :)
Tutaj koraliki preciosa i kulki 3 mm pochodzące z demobilu
Oraz wzór z romby i kropki mojego autorstwa, tym razem na koralikach TOHO 8/0
Chcieć, to móc :)